Budzę się w dworku dosyć późno. Szybko toaleta i idę na śniadanie. Nie wiedziałem o której jest, a okazuje się, że o 9:30, a ja o 9:20 jestem w jadalni/kuchni - czyli na czas. Jeszcze nie ma śniadania, więc spaceruję trochę po parku. Po śniadanku zwiedzanie. Jedna z koleżanek opowiada o dworku, a ja jak zwykle focę. Potem jeszcze zwiedzam labirynt w parku, trochę zdjęć, żegnam się i odjazd. Idę do drogi na Szymbark. Ale po drodze zatrzymuje się gość, który akurat tamtęty jedzie i podwozi mnie na miejsce. Do stopa to na lokalnych kaszubskich drogach mam szczęście. W Szymbarku focę kościół i szukam tego kompleksu z atrakcjami (odwrócony dom i inne). Pani w restauracji mnie objaśnia i idę tam. Okazuje się, że to kawałek drogi, a moje nogi i tak są już pomęczone. Ale jakoś dochodzę na miejsce. Wstęp 15zł! Ale skoro już tu jestem, to wchodzę. Fajne atrakcje, ale typowo komercyjne. Z takich ciekawszych to najdłuższa deska świata wpisana do Księgi Rekordów Guiness'a, dom do góry nogami oraz bunkry i historia Kaszubów w czasie II Wojny Światowej. Przewodnik fajnie oprowadza, ale komercja wychodzi na każdym kroku - kompletny styl amerykański. Na każdym kroku przemycana reklama (oprócz opowieści martyrologicznych). Niestety, domu do góry nogami nie zwiedziłem, bo jak widać była to niedziela, a w łykendy kolejka jest ogromna i strasznie wolno się porusza. Więc nic z tego. A nie będę w poniedziałek wchodził o to jedno. Więc kończę zwiedzanie i wracam do wsi. Nogi i plecak coraz cięższe i coraz ciemniej się robi. Trzeba szukać noclegu.Rozbijam się na skraju wsi już pod lasem.