16 lipca 2012, Startuję
No, i prawie planowo (w/g planu o 7, a jest 12) wyruszam z domu. I okazuje się, że to wszystko było planem losu. Ledwo zajmuję stanowisko na drodze i proszę - już jest mój pojazd! Niestety, nie zapisałem imienia miłego kierowcy, a moja skleroza nie pozwoliła mi go zapamiętać. Kurs krótki - do Skarżyska zaledwie, ale początek dobry. Wysadza mnie na krzyżówce trasy. Idę kilkaset metrów i kciuk w górę. Tu schodzi dłużej. Ale po jakiejś pół godzince mam kolejną litościwą duszę.
Niestety, Pan nie przedstawił się, a szkoda, bo był bardzo miły. Też w "młodości" (tak na oko około czterdziestki - więc ciągle jest młody) jeździł stopem i trochę opowiada. Też podwozi mnie niedaleko - do Stąporkowa, ale lepiej niedaleko, niż wcale. Małymi etapami, ale za to dosyć szybko.
Dziękuję i rozglądam się, jak by tu zacząć następny etap. Pan wysadził mnie ogólnie w dobrym miejscu -- na przystanku autobusowym. Niestety, przystanek był zajęty przez "BUS"-y, które nie miały zamiaru odjechać. Trudno - znowu nogi do robotu. Tym razem więcej do przejścia okazało się, nimem miejsce właściwe znalazł. Ale szczęście nade mną zaświeciło i znowu mogłem maszynę autostopową w ruch puścić.
Czekam, czekam, już zacząłem zastanawiać się, gdzież miłe miłe kości moje złożyć na noc tę, aż tu nagle... jest! TIR! PIERWSZY TIR! Woźnica owego pojazdu przedstawił się, ale cóż - prawa starości (he, he) nieubłagane są i moja skleroza nie popuszcza - nie pamiętam imienia. Za to podróż upływa miłej atmosferze uprzyjemnianej opowiadaniami o wypadkach samochodowych, także o tym, które kolega kierowca odbył obecnym pojazdem. Poczułem się nieco niepewnie...
Na szczęście bez przeszkód dotarłem do kolejnego miejsca - tym razem był to Piotrków Trybunalski. Miły kolega poinformował mnie, którędy najszybciej dojść na "trasę" na Łódź; dziękuję i się rozstajemy.
Niestety, szukam i szukam i nie mogę znaleźć, więc pytam ludzi i... teraz sie dopiero zaczyna. Jeden mówi w lewo, ale trasy jak nie było, tak nie ma. Pytam sie kolejnego - "Proszę Pana, to się musi Pan wrócić i jeszcze dalej prosto". Jak kazał, tak zrobiłem. Oczywiście - trasy nie ma. Pytam kolejnego - mówi w lewo, następny - w prawo. Wreszcie piaty czy szósty wytłumaczył tak, że trafiłem - ale zrobiłem ze 20km.
Niestety - nikt nie zatrzymuje się. Ide dalej - godzinka, kolejny kawałek - znowu godzinka. W końcu postanawiam - ide z tego miasta; co oznaczało kolejne 10-15km. Staję tuz za granicą miasta, około pół godzinki czekania i jest. Nie wiem dlaczego, ale w miejscowościach nie chcą mi się pojazdy zatrzymywać?
Tu mała dygresja o zdjęciach. Nie ma ich do tej pory, ponieważ, albo były ulewy, albo akurat jechałem.
Powracając do sprawozdania. To zatrzymał się Paweł - jedzie z jakimiś kwiatami, czy roślinami do Łodzi. Super. Gadamy o podróżach - Michał dużo podróżował, szczególnie po Bałkanach - zarówno stopem, jak i samochodem. Na począteku Łodzi mówimy sobie "cześć" i wysiadam. Co prawda Michal jedzie do Wrocławia i proponował mi jazdę ze sobą, ale trzymam się planu (KASZUBY). Niestety, jest juz późno. Szukam więc miejscca na nocleg. Po jakimś czasie znajduję park z ukrytym wśród zarośli miejscem. Ledwo zacząłem rozkładać namiot, gdy przyszły dwie starsze panie z pieskami i chodziły dokoła namiotu. Ale to nic - rozłozyłem się i poszedłem lulu. Rano słysze jakieś głosy. Patrzę - te same panie - o 5 rano chodzą koło namiotu. Pewnie mnie pilnowały, żeby nic złego mnie nie spotkało. No nic - ćwiczonka, śniadanko, zwijam się i w drogę.