Żyję! Obudziełem się! Niesamowite. Wyszykowałem się, szybkie śniadanko, trochę pogaduszek (żeby nie uciec od razu) i pa pa.
Zwiedzam miasto. Jest trochę fajnych budowli. Pstrykam zdjęcia.
Podchodzę do jakiegoś klasztoru i tak, jak inne tego typu instytucje oraz kościoły w Polsce jest zamknięty. Ale tu niespodzianka - w oknie pojawia się twarz i słyszę bzyczek, jak w domofonie.
Ciągnę drzwi i wkraczam w nieznany świat. Miła, ale trochę zakręcona "siostra" wita mnie i pyta, co chcę zwiedzać. Mówię: "co się tylko da". No więc najpierw kościół, potem skarbiec, a na końcu park.
Kościół zwiedzam - taki sobie. Nie zachwycił mnie. Ale kilka rzeczy w nim mi się spodobało. Poza tym był akurat częściowo w renowacji i zapytałem Pana renowatora o postać Jezusa, który leży (duża postać, wielkości normalnego człowieka). Pan mówi, że to najstarsza taka postac w Polsce (bodajże, o ile pamiętam, z XIV wieku) z ruchomymi kończynami.
Po zwiedzeniu kościoła idę do skarbca. Tam jest trochę ciekawostek: kielichy, stare biblie i inne ksiegi kościelne, szaty i td. Większość z nich jest nadal używanych podczas wyjatkowych uroczystości. Poza tym jakieś rzeźby i inne rzeczy. Jak zwykle pstrykam fotki. Potem trochę spaceruję w parku i zauważam, że zgubiłem gumową osłonkę na wizjer aparatu. Troche się zmartwiłem, ale szybko przeszedłem nad tym do porządku dziennego: trudno, stało się. Wracam po plecak, który zostawiłem na furcie u zakręconej "siostry".
Tam trochę rozmawiamy. Gdy mówię, że jeżdżę stopem i dużo chodzę pieszo i bolą mnie już bardzo nogi, "siostra" uznaje, że jestem taki biedny, że potrzebuję wsparcia i zaprasza mnie na obiad i porusza kuchnię, żeby się cos dla mnie znalazło. Druga siostra daje mi medaliki, żeby mnie chroniły, choć wspomniałem, że nie jestem chrześcijaninem, ale skoro wspomniałem, że mam katolicką rodzinę, to medaliki będą dla nich (a może i mi tez nie zaszkodzą...). No dobrze, niech tak będzie - mam nadzieję, że nie zaszkodzą... Dostałem obiad, zjadłem, podziękowałem i poszedłem. Jeszcze trochę zwiedzam Chełmno, które będę zawsze miło wspominał i wychodzę na trasę.
Po jakiejś godzinie zatrzymuje się Pan, który jedzie do Świecia - kilka kilometrów; ale zawsze to inne miejsce, może coś szybciej się złapie - no i do przodu. Tam pech - ledwo mnie Pan wysadził i stanąłem, rozpętała się straszna ulewa i burza. Na szczęście nie trwała dłużej niz 15 minut, ale była bardzo mocna. Ale chyba to mi pomogło, bo wygladałem pewnie tak nieszczęśliwie, że zatrzymał się Pan, który jechał aż do Bytowa - początek Kaszub. Miałem jechać wcześniej do Tucholi i jeszce coś po drodze, ale skoro jest taka okazja, więc korzystam. Po drodze rozmawiamy o podróżowaniu i różnicach w życiu w Polsce i nnych miejscach w Europie (Pan mieszka od ponad 20 lat w Niemczech i mam porównanie głównie z tamtym krajem).
Wreszcie Bytów. Nie jest dobrze - leje okropnie, zimno i na namiot ochoty brak. Poza tymzaczyna mnie łapać przeziębienie - mam ponad 37,5C. Szukam jakiegoś schorniska albo hostelu - nie ma! Najtańszy jest hotel "sportowy" za 48zł! Koszmar! Ale trudno. Biorę na jedną dobę i nareszcie ciepło w nocy i ciepły prysznic. Co za frajda... Biorę jeszcze cos od zaziębienia i lulu...