23 lipca 2012, Do Kartuz
Budzę się parę minut po 4 i czekam aż się zrobi jaśniej. Około 5 się pakuję i idę do "centrum". Tam w spokoju jem śniadanie. Tylko, że po zrobieniu zupki chińskiej okazuje się, że nie mam łyżki. A to pech! Więc muszę zupkę wypić. Z garnka nieporęcznie, więc wlewam do kubka i wypijam. Potem idę do wieży na Wieżycy. Ale potrzebuję do ubikacji. Na szczęśćie u podnóża szczytu jest ToiToi. Uuufff... Ide na szcyt (500m) wraz z parą z dziećmi. Docieram pierwszy. Wieża czynna od 9:00, a jest 8:30. Tam już jest Pan z rowerem, który był już na wieży - wszedł przez zamknietą furtkę.Ja tez tak robię i szybko biegnę na górę, zanim przyjdą pracownicy. Z góry oglądam krajobrazy (nic specjalnego), parę nieudanych fotek i wracam. Na szczęście zdążyłem. Teraz Kartuzy. Jak tu dotrzeć do nich? Lokalne mapki niezbyt są czytelne, więc pytam Pana z obsługi, który mi tłumaczy.
Idę do głównej drogi i tam próbuję stopować z godzinę - bez rezultatu. Więc idę kawał - z pół godziny i próbuje ponownie. Jest! Co prawda tylko do Egiertowa, ale zawsze. Pan mnie podwozi. Dziękuję i przechodzę na drogę do Kartuz. Tam stoję tylko chwilę, gdy słyszę za sobą kilkukrotnie klakson. Nie sądziłem, że to do mnie, ale odwracam sie, a tu gość kiwa do mnie. Podchodzę, a on mówi, że jedzie do mniejscowości o 5km przed Kartuzami. Super! Jadę! Po drodze gadamy, a w końcu on mówi, że jedzie do Kartuz, ale najpierw jedzie do fryzjera; jeśli mi tak odpowiada, to mnie podwiezie do Kartuz. Jasne, czemu nie. U fryzjera zeszło może 10 minut i juz jedziemy do Kartuz. Po kilkunastu minutach mój kierowca wysadza mnie przy kaszubskim muzeum, ja dziękuję i idę pozwiedzać. Pech! Poniedziałek - muzeum zamknięte! Oglądam więc to, co jest na podwórko, ale widzę, że w środku ktoś się krząta. Więc próbuję i otwarte - wchodzę. Okazuje się, że normalnie jest w poniedziałki niczynne, ale akurat są dni Kartuz, więc nie tylko, że czynne, to jeszcze darmowe. Ale mi się trafiło. Zwiedzam, oprócz tego Pani mi udziela informacji, co i gdzie oglądać i idę dalej. Na rynek! Tam się coś dzieje! Ale potrzebuję internetu, żeby zaktualizować mój blog, ale także, żeby przelać kasę. Próbuje w bibliotece, ale niestety są jakieś problemy z internetem. Ale Pani mówi mi, że jest także w głównej informacji turystycznej i tłumaczy mi, gdzie to jest. Tak, tu jest internet i to szybki. Spędzam tu kilka godzin. Zrobiło się późno i trzeba poszukać noclegu. Dodam, że zrobiło się wreszcie ciepło i słonecznie, więc mógłbym wreszcie nocować na dziko, ale niestety: po pierwsze nie chcę znowu spotkać dzika nocując na obrzeżach, a z racji święta jest tyle ludzi, a przede wszystkim patroli policji i straży, że nocleg tam raczej odpada. Poza tym okazuje się, że wszystko moje rzeczy (namiot, śpiwór i td) śmierdzą z powodu tego, że ciągle były w wilgoci i pakowane wilgowtne, a nie było jak wysuszyć. Więc w informacji kierują mnie, gdzie mogę wynająć coś na nocleg. "U Gosi". Niestety - Pani Gosia podaje mi cenę 50zł za pokój; w dodatku jest to cena specjalna dla biednego autostopowicza. Ha, ha... nie chcę nawet myśleć, jaka to jest cena normalne. Ale po negocjacjach umawiamy się na 40. To ciągle dużo, ale nie mam dużego wyboru. Zgadzam się i rozwieszam swoje rzeczy - suszę i wietrzę. A sam do pokoiku. Kolacyjka, prysznic, jakiś film. Jak w domu. Tylko drogo cholernie... No i już śpię...