27 lipca 2012, Do Gdańska - do rodzinki.
No, niestety nie wstałem wcześnie. Śniadanie, pakowanie, w końcu gotowy jestem około 13. Nie wiem, czy to nie za późno, ale zobaczę. Idę i próbuję łapać stopa. Niestety, nic z tego. Już myślałem, że będę szedł do Kościerzyny, ale mam stopa. Co prawda tylko kawałek, ale zawsze. Do skrzyżowania. Tam staję, a tu idzie dwóch gości. Gadamy i okazuje się, że to harcerze - jacyś wysocy stopniem. Mają niedaleko obóz i zapraszają mnie na obiad. Pojadłem i chciałem przenocować, ale mówią, że jutro, czyli w sobotę, będzie kłopot ze złapaniem stopa do Gdańska, bo wszyscy będą jechac w te stronę - na weekend. Więc po podziękowaniach i pożegnaniach ruszam znowu na szlak. Ide powoli o próbuję łapach. Koszmar. W końcu coś się zatrzymuje - para wracająca w kursu żeglarskiego. Też tylko do najbliższego skrzyżowania. Jak tak dalej pójdzie, to dojadę do Gdańska za tydzień. Lubię tak jeździć, ale niestety teraz zależy mi na czasie, bo muszę być w Gdańsku na weekend, bo moja rodzinka tylko wtedy ma czas. No nic, nie zrażam się i próbuję dalej. Teraz jest lepiej, bo jestem już na częściej uczęszczanej drodze i jest tu dużo większy ruch. W końcu zatrzymuje się Pan w dużym mercedesie - jedzie do Gdyni (pasuje!), tylko najpierw odwiedza kolegę w szpitalu w Kościerzynie. Nie ma sprawy - mogę poczekać. Jedziemy dalej i po 21 wysadza mnie przy stacji kolejki podmiejskiej w Gdyni i objaśnia jak dojechać do Gdańska. Szczęścliwie wysiadam na właściwej stacji i tam objaśniony ponownie, docieram w końcu do mieszkania rodzinki. Uffff...