2007-07-06
Dostałem urlop! Na Kaszuby!
2007-07-12
Niestety, nie wyruszyłem jeszcze. Po pierwsze, czekałem na decyzję kolegi, który się zastanawiał, czy się dołączyć. Oprócz tego pogoda była koszmarna.
Kolega niestety zrezygnował, ale zaproponowałem mojemu ciotecznemu bratu Damianowi, żeby się dołączył i jedziemy razem.
Jutro ruszamy, chociaż pogoda ciągle koszmarna, ale nie chce mi się już tu siedzieć.
2007-07-13
Wstałem rano, ale jakoś kiepsko mi idzie szykowanie się. I znowu leje.
Wąchock. Stopujemy. Damian zapomniał portfela, więc idzie do domu, a ja czekam.
No, jest z powrotem. Łapiemy stopa. Ja pierwszy; 20 minut i nic. Damian staje i prawie od razu - do Skarżyska; 20km. Jakiś młody gość z Wielkiej Wsi, czyli miejscowy.
Stoimy w Skarżysku i znowu Damian zatrzymuje i jedziemy do Opoczna. Pan dostawczym jedzie po płytki.
Opoczno. Tu dosyć szybko, bo jakieś pól godziny; mój pierwszy stop na tej wyprawie - jedziemy do Piotrkowa Trybunalskiego z panem ogrodnikiem.
Piotrków Trybunalski. Gubimy się trochę i idziemy nie w tym kierunku. Szukamy drogi i w końcu docieramy na autostradę, ale idziemy w odwrotnym kierunku. W końcu znajdujemy właściwy kierunek i ponieważ leje deszcz ustawiamy się pod wiaduktem. Jestem pierwszy; 20 minut i nic. Damian staje i również po 20 minutach... jedziemy do Łodzi z Michałem, młodym gościem w autku o sentymentalnej wartości.
Łódź. Niewesoło. Michał wysadza nas w mieście, choć na drodze naszej trasy. Niestety, nic się nie zatrzymuje. Idziemy dalej i dalej, co jakiś czas zatrzymując się i próbując łapać, ale nic z tego. W końcu nadchodzi zmrok i postanawiamy wyjść z Łodzi (około 6km) i rozłożyć obóz. Dochodzimy na miejsce. Szukam miejsca na nocleg, a Damian łapie stopa. Wtem krzyczy: Alf! Biegnę i okazuje się, ze jakiś pan jedzie do Aleksandrowa Łódzkiego po syna, który wraca z zagranicy i może nas podwieźć.
Tu już szukamy miejsca na biwak. W końcu jakiś pusty plac z drzewami: targowisko zwierzęce. Ale pusto i w miarę fajne miejsce, więc zostajemy.
2007-07-14
Wstałem rano o 5, ale jakoś mi się nie chciało ćwiczyć. Troszkę się przebiegłem i tyle. Śniadanko i w drogę. Łapie najpierw Damian, ale niestety nic się nie zatrzymuje. Staję ja i za chwilę mamy stopa; gość w terenówce zostawia nas w POP (Miejsce Odpoczynku Podróżnych) 30km od Konina. Próbujemy z Tirami na parkingu; litewskie, ukraińskie, białoruskie i żaden nie chce nas zabrać. W końcu wracamy na autostradę i machamy i zatrzymuję gościa w przegrzewającym się Citroen'ie. Jedzie do Bydgoszczy i moglibyśmy z nim jechać aż do Biskupina, ale niestety wysiedliśmy w Koninie (później będziemy tego żałować).
Konin... 4.5 godziny czekania i w końcu Damian zatrzymuje: policjant i straż pożarna wiozą do lekarza rannego łosia; podwozi nas do Goliny i tu też nocujemy.
Dobranoc.
2007-07-15
Złapaliśmy stopa do Gniezna. Pan, który się zatrzymał mówi, że mamy duże szczęście, żeby z tej "dziury" (jak to ujął) załapać prosto do Gniezna.
Jesteśmy w Gnieźnie. Parę fotek przy Muzeum Początków Państwa Polskiego i szukamy wyjścia na wylotówkę do Biskupina; kawałek jest...
Ten kawałek wyszedł nam jakieś 7km do wyjścia z Gniezna. Stoimy, łapiemy i nic :(. Zatrzymał; się tylko jeden TIR, ale nie chciał zabrać nas obu.
Zmieniliśmy miejsce i próbujemy dalej. Niestety, nic z tego. W końcu decydujemy, że trzeba spać.
2007-07-16
Od rana próbujemy łapać stopa do Biskupina. Upał, dobrze, że mamy pod bokiem sklep z wodą i żywnością.
Niestety, nasze 5 godzinne starania spełzły na niczym. Postanawiamy podjechać kawałek autobusem. Do samego Biskupina niestety nie jeżdżą, ale małej miejscowości Czewujewo i stamtąd idziemy około 5km i jesteśmy w Biskupinie.
2007-07-17
Zwiedzam rekonstrukcję grodu biskupińskiego. Upał, ale na szczęście Damian wpadł na pomysł, że on rezygnuje z tej atrakcji i poczeka z plecakami na mnie na ławeczce, wobec czego zwiedzam sobie luźno, tylko z aparacikiem, bez obciążenia na pleckach :).
Po zwiedzaniu. Mały obiadek; u mnie frytki + pierogi z kapustą i grzybami (chyba z mikrofalówki :( ) + surówka; niestety nic normalnego nie ma dla mnie.
Ale spoko, coś tam zeżarłem i jedziemy wąską kolejką do Żnina. Jest fajnie, ale niestety nie tak, jak sobie to wyobrażałem: kolejkę ciągnie lokomotywa spalinowa, a nie parowóz :(. Pan konduktor powiedział, że odpalenie parowozu jest drogie i uruchamia się go tylko na specjalne zamówienie (1700zł / kurs :) ).
Żnin: znowu kawał do wylotówki; uufff... ciężkie życie jest...
Stoimy i stoimy... 3 godzinki z kawałkiem, ale wreszcie jest! Do Bydgoszczy; super! Młody gość, mieszka w Bydgoszczy. W czasie rozmowy wychodzi, że jedzie tak naprawdę do Gdańska, a w Bydgoszczy robi sobie tylko krótki postój w domu! No, to dogadujemy się i jesteśmy umówieni do Gdańska! W Bydgoszczy wysadza nas na drodze do jakiegoś parku, gdzie mieliśmy się rozbić, ale po dotarciu do tego parku doszliśmy do wniosku, że pójdziemy od razu na stację benzynową, z której miał nas zabrać do Gdańska. I dobrze zrobiliśmy, bo okazało się, że z naszymi plecakami, to ta droga jest strasznie dddłłuuuuuggaaaa... Docieramy na stację około pierwszej (rano), a on ma po nas przyjechać po 3.
2007-07-18
Wyjeżdżamy do Gdańska. Troszkę się przedrzemałem, ale co chwila się budząc, więc gdy wreszcie wyjeżdżamy jestem mocno niewyspany.
Całą drogę drzemię co chwila po kilkanaście do 30 minut i trochę mi to pomaga. W końcu docieramy do Gdańska.
Z miejsca, w którym nas wysadził chcemy dotrzeć do portu i na jakąś plażę. Okazuje się, że wychodzi kawał drogi. Idziemy 10 godzin !!! Koszmar...
Po wielu przystankach, trochę błądzenia w końcu docieramy do morza; plaża! Okazuje się, że w tym miejscu byłem jakieś 3 lata temu na wycieczce ze znajomymi.
Popływaliśmy sobie w morzu, ale niestety woda bardzo zimna. Pogoda też zaczęła się psuć, więc idziemy jeszcze do portu.
Port zaliczony, więc pora poszukać trasy wylotowej. Okazuje się jednak, że do wylotu jest aż 14 km! To z naszym tempem wyjdzie ponad 10 godzin! Postanawiamy więc trochę podjechać. Jedziemy do centrum tramwajem, co skraca nam drogę o 8km. Więc do wylotu już "tylko" 6 ;). W końcu jednak, już blisko wylotu nie wytrzymujemy i rozbijamy obóz na trawniku przy automatycznej stacji benzynowej i dobranoc.
2007-07-19
Śniadanko i pakujemy się, gdy Damian wpada na pomysł zapytać gościa, który właśnie tankował na "naszej" stacji. Gość jedzie tylko kawałek, 2km, do wylotu z Gdańska! Więc podwozi nas i w końcu jesteśmy na wylocie.
Trzeba kupić wodę, więc idę do sklepu, a Damian odpoczywa. Przychodzę z wodą i mój brat cioteczny zabiera się za stopowanie. Godzinka i nic z tego. Zmiana. Lapię jakiś czas, wtem zatrzymuje się jakiś koleś, który jedzie aż do Warszawy :) ! Super! Więc jedziemy!
Około 17:30 jesteśmy w Warszawie, już niedaleko domku. Niestety, kolejny nasz błąd: idziemy na wylotówkę piechotą: 15km! Docieramy tam około 23:30 :( ! Stoję pierwszyi prawie po godzinie jest! Mamy stopa do Radomia.
2007-07-20
Pędzimy szybko z jakimś osobnikiem, który opowiada o religii, feng - szui, kulturze chińskiej, psychologii i w ogóle o życiu i o 1:30 wysiadamy w Radomiu.
Stoję godzinę i niestety nic :(. Pora na Damiana. Stoi pół godziny i nic, w końcu ja strasznie zaspany, decyduję się na desperacki krok: rozkładam na poboczu karimatę, na to śpiwór i odlatuję.
Spałem może z 15-20 minut, gdy słyszę jakieś głosy, krzyki; myślałem, że to sen. Ale to Damian krzyczy: Alf, wstawaj, mamy stopa TIR'a! Nasz pierwszy TIR...
Ja wpół zaspany łapię rzeczy, otwieram drzwi i pytam: do Radomia, Skarżyska lub Starachowic można? A jesteśmy w Radomiu, a gość już jest dogadany przez Damiana... Ale cóż, tak bezpośrednio ze snu...
Około 4:30 jesteśmy w Skarżysku i idziemy na drogę do Starachowic. Już tylko 20km do domku :).
Znowu staję ja. Jakieś 45 minut i jest. Do Starachowic. Damian oczywiście wysiada w Wąchocku.
Około 6:30 jestem w Starachowicach, a około 7 w domu...
Nareszcie odpocznę :)
Ufffff......